HRABIA Amor ad mortem

Wydawnictwo KAGO
data wydania 21 marca 2019
ISBN/ISSN: 978-83-951263-6-9
liczba stron 424

„Amor ad mortem” to II, finalny tom powieści „Hrabia”. Wartka akcja rozpoczyna się na warszawskich ulicach w przededniu I wojny światowej. Losy głównego bohatera toczą się w środowisku przestępczego półświatka, gdzie spektakularne napady, zuchwałe kradzieże i krwawe porachunki, są na porządku dziennym. Jednak w tej brutalnej i bezwzględnej rzeczywistości, którą rządzą niepisane prawa, istnieją również honor, lojalność, przyjaźń i miłość. Autor snuje złodziejską opowieść, zachowując styl i formę języka literackiego, który w wyśmienity sposób oddaje ducha minionej epoki.

„Z niedowierzaniem pokręciłem głową. Bracia nigdy nie przejmowali się zagrożeniem. To, co niesie życie, brali z uśmiechem na ustach. Któregoś dnia, gdy spytałem Roberta, czy nie boją się, że ich ktoś dojedzie, odpowiedział:– Chcesz żyć wiecznie? Gnić we własnym łóżku, czekając, aż ktoś z rodziny łaskawie poda ci kubek wody albo nocnik? Tego chcesz? Oglądać nieszczere uśmiechy nad łożem boleści, wiedząc, że twoi kochani tylko czekają, żebyś wyciągnął kopyta? – Pokręcił głową. – Nie… Nie dla nas taka dola. Ja z bratem odejdę z hukiem. To śmierć będzie się bała nas, nie odwrotnie! Wiesz Heniek, byliśmy kiedyś z Arturem w teatrze. Nudne to było i cały czas wierszem gadane. Jakiś łatek w kiecce i wianku na łbie latał po deskach. Zapamiętałem z tego jedno zdanie. – „Tchórz zanim umrze, kona wiele razy. Walecznych jedna tylko śmierć spotyka.”. Tego się z braciakiem trzymamy. Robert wyjął z karmana barani łeb i założył na pięść. Zamarkował szybki cios. Mosiądz kastetu błysnął złowrogim uśmiechem. – Jeśli mamy zdechnąć, to na naszych zasadach – powiedział ponurym głosem”

HRABIA Karmannyj wor

Wydawnictwo KAGO
data wydania 29 marca 2018
ISBN/ISSN: 978-83-948059-5-1
liczba stron 398

„Hrabia” to literacki debiut autorstwa Roberta Gałki. Akcja jest osadzona na przełomie ubiegłych stuleci i toczy się w jednym z miast zaboru rosyjskiego. Młody mężczyzna zostaje przypadkowym świadkiem kradzieży i to nieoczekiwane zrządzenie losu kształtuje jego dalsze życie. Bohater powoli wsiąka w brutalną rzeczywistość przestępczego marginesu, gdzie człowiek jest tyle wart, ile ukradnie drugiemu. Henryk Duszański ulega pokusie i w pełni świadom własnego wyboru wkracza w świat, który rządzi się swoimi prawami. Pobiera nauki złodziejskiego rzemiosła – uczy się kieszonkowych kradzieży oraz technik włamań do cudzych posiadłości. Powiedzenie „można z nim konie kraść” w wypadku bohatera książki, nabiera dosłownego znaczenia.
Na uznanie zasługuje barwny język literacki, który wiernie oddaje ducha minionych czasów, a wartkie dialogi sprawiają, że złodziejską opowieść czyta się jednym tchem.

„Leon zapalił stojącą na stole lampę naftową. W kącie izby stał kompletnie ubrany manekin krawiecki. Zaintrygowany przyjrzałem się mu. Marynarka, kamizelka,
krawat, spodnie, a nawet dęciak na głowie manekina obwieszone były malutkimi dzwoneczkami. Delikatnie trąciłem jeden z nich. Rozległ się czysty dźwięk. Coraz bardziej zdezorientowany patrzyłem to na Leona, to na Mańka. – Ładnie dzwoni? – Spytał Leon. – Niebawem
znienawidzisz te dzwoneczki. Na tej kukle będziesz ćwiczył. Poznasz dolinę, dupniaka, nauczysz się nożyc. Dowiesz się jak zrobić parkan i cykacza ściągnąć. Popróbujesz karman kosą pruć. Opanujesz to, wtedy nauczę cię jak robić w sklepie, pociągu i na ulicy. To, o czym tu usłyszysz i co zobaczysz to tajemnica. Nie może wiedzieć o tym ani ojciec, ani ksiądz. Nie chwal się kolegom, kobiecie, a broń cię Boże hintom albo żandarmom. Puścisz farbę, będzie źle, dintojra. Zrozumiałeś? – Spytał poważnie. – Zrozumiałem – powiedziałem wpatrzony w manekin. – Mnie uczył najlepszy we Lwowie, sam Moryc Szajba
– kontynuował. – Razem uciekaliśmy do Odessy gdy zasypała nas kobita Moryca. Nie kto inny, a sam Jakub Leibl za nami szedł. Najlepszy komisarz, wielu naszych chłopaków wsadził do cienia. W Odessie Szajba przestał pracować, tylko narybek uczył. Została mi po nim pamiątka, teczka ze szkicami, Moryc pięknie rysował. Kto wie, może gdyby urodził się w bogatej rodzinie, zostałby słynnym malarzem? Los chciał inaczej, stał się wielkim artystą w innej dziedzinie. Ja na swoje, do Warszawy pojechałem. – Zamilkł na moment i znienacka zmienił temat: – Patrz młody, portfel z doliny wystaje. Nic, tylko brać! Szybkim ruchem stanął za manekinem, zanurzył dłoń w kieszeni marynarki, kciukiem odchylił dolinę i wyjął portfel. Przełożył do lewej ręki, podsunął mi pod oczy. –
Patrz, tak się to robi – powiedział, równie szybko
chowając portfel z powrotem do doliny. – Teraz ty. Cały spięty podszedłem do manekina i ostrożnie sięgnąłem
do kieszeni. Dzwonki porozwieszane na marynarce zadźwięczały złowieszczo. Piekący ból przeszył mi plecy. Odwróciłem się zaskoczony. Za mną stał uśmiechnięty Leon z grubą, brzozową witką w dłoni. – Zadzwoniło młody, spłoszyłeś frajera. Złapali cię,
idziesz do cienia. Zrozumiałem, że czeka mnie bardzo długa i żmudna nauka
bez możliwości repetowania klasy. Każdy błąd mógł skończyć się aresztem lub więzieniem, a w najlepszym razie pobiciem.”