Suszak i plan

Fotografia czarno biała, wykonana na przełomie XIX i XX wieku. Przedstawia elegancką parę znajdującą się na deptaku. Mężczyzna ubrany w surdut i cylinder stoi u boku kobiety w długiej, wciętej w talii sukni. Dopełnieniem stroju damy jest kapelusz z gustowny piórem. Na drugim planie znajduje się równie elegancko ubrany gentleman.
Grazia bez przekonania grzebała widelcem w talerzu parującej jajecznicy. Nabiła na ostrze kawałek przyrumienionego boczku i z ociąganiem włożyła do ust.
– Dobre, słone i tłuste. Na suszaka w sam raz – powiedziała, przyoblekając na twarz smętny uśmiech. – Ale się wczoraj popisałam, pierwszy raz tak mnie po gorzale poskładało.
– Ajtam – rzucił niefrasobliwie Maniek. – Słabszy dzień miałaś i tyle. Poza tym niepotrzebnie trunki mieszałaś. Zapały bimber ostry jak mojka. Ty serce jeszcze się za piwo zabrałaś, stambułkę chciałaś pykać. Co się dziwić, że wcześniej pacałachę skończyłaś?
– Jakoś tak… nieprawilnie. Co sobie pomyślicie?
– Że kobieta delikatną jest i w pewnych sprawach starym kirusom nie dorówna. – Tabakiera pociągnął łyk piwa i nałożył sobie solidną porcję jajek na boczku. – Było minęło, sen mara.
– Tak czy siak, niesmak pozostał. – Motylek nałożyła jajecznicę na pajdę chleba grubo przesmarowaną masłem. Zagryzła kanapkę i z pełnymi ustami dodała:
– Przynajmniej to jest smaczne. Masz Maniuś rękę do garów. Marnujesz się, robiąc za tycera. Restaurant powinieneś prowadzić.
Oczko wyprostował się dumnie i wyniośle spojrzał na Leona.
– Jak jeszcze raz, łachu smentarny, powiesz, że ci moje żarcie nie smakuje, będziesz sznur do gacenia kuszał. Świeży jest, w zeszłą zimę zmieniany.
Tabakiera uśmiechnął się pod nosem, zerkając na promieniejącego szczęściem kompana. W obronnym geście uniósł ręce i oświadczył z powagą w głosie:
– Odszczekuję wszystko, jesteś najlepszym parzygnatem w Staszowie. Co ja mówię, w całej guberni!
Maniek odął się jeszcze bardziej i z miną godną Cara Batiuszki powiódł spojrzeniem po współbiesiadnikach.
– Teraz już, tak jak stoję, mógłbym Wójcikową kirzanę przejąć i zrobić z niej prima geszeft gastronomiczny. Z Warszawki by ludzie do mnie przyjeżdżali, żeby w krzyże wbijać kartoflane placki albo golonkę pieczoną!
– A Dmitrij Iwanowicz Zasiadko do Radomskiej Guberni cię zaprosi i medal z brukwi ci wręczy! – zarechotał Leoś.
– Głupiś, jak nie przymierzając but. Miałem cię na obera wziąć jak już dolinę rzucisz. Ale teraz – Oczko zawiesił głos i pokręcił głową z dezaprobatą – będziesz musiał się starać, żeby zaufanie odrobić. Bo z tym podejściem, to co najwyżej statki na zapleczu możesz myć!
Motylek parsknęła śmiechem i pociągnęła łyk wody z glinianego kubka.
– Maniula, a mnie do interesu weźmiesz? Za bufetem mogę stać.
Przyszły szef gastronomicznego imperium zerwał się z krzesła i z hukiem palnął się w pierś.
– Grażyna! – krzyknął – ja cię nawet na kamieniu wezmę!
Grazia bez ostrzeżenia cisnęła kubek. Rozpędzony pocisk furgnął o zaledwie cal od głowy nierozważnego zalotnika. Przed rozbitym łbem uratował Oczkę refleks nabyty w blatnym fachu.
– Wstyd nie trafić z takiego bliska. – Tabakiera usłużnie podsunął rozwścieczonej dziewczynie kolejne naczynie.
– Motylek, złotko ty moje! – Spanikowany Maniek nie spuszczał czujnego wzroku z naczynia. – Źle mnie zrozumiałaś, tyś przecież z chewry, swoja. Ja ci czci nie ujmę, prędzej krwi z palca sobie upuszczę, niż po złości coś zrobię.
– No! – Grażyna pogroziła fartownikom pięścią. – Szanujmy się, a będzie prawilnie. Jak cię Marianku na amory zbiera, droga wolna. Mnie w to nie mieszaj.
– Szutka taka, na wicach się nie znasz? Wiesz doskonale, że palcem nawet bym cię nie tknął! – tłumaczył Maniek czerwony jak burak.
Motylek wściekle poderwała się ze stołu i chwyciła majcher Tabakiery. Z drapieżnym grymasem na twarzy wyprowadziła nożem sztych, którego nie powstydziłby się najlepszy kozak z Czterdziestego Dragońskiego Pułku.
– Palcem byś nie tknął? Za brzydka, za stara jestem dla ciebie? – wysyczała wściekle. – Nooo, gadaj! – Zamarkowała pchnięcie i przyczaiła się do ataku.
Leon cofnął się o pół kroku i płynnym ruchem zebrał flaszkę ze stołu. Czekając na rozwój sytuacji, przesunął się bliżej dziewczyny.
– Eeeee – wystękał spanikowany Oczko.
Grażyna opuściła kosę i wybuchła szczerym, dźwięcznym śmiechem.
– Szutka taka, na wicach się nie znasz? Wiesz doskonale, że palcem nawet bym cię nie tknęła! – powiedziała, ledwie tłumiąc wesołość. – Żebyście panowie blatni widzieli swoje miny. – Otarła łzy z oczu. – Każdego rubla warte!
Maniek ciężko usiadł na stołku. Odetchnął, pokręcił z niedowierzaniem głową i zmęczonym ruchem przeczesał włosy.
– Touché! – Tabakiera odstawił butelkę na stół. – Już myślałem, że kichy na spacer puścisz naszemu zalotnikowi.
– Ja się przy was wykończę. Muszę się napić na te nerwy. No formalnie muszę. – Marian bezradnie rozłożył ręce.
Leon bez słowa polał bimbru do stopek.
– Pij, zanim cię cholera trafi – z ironicznym uśmiechem podsunął kielonek druhowi. – Jak zapoimy, przejdziemy do konkretów.
Grazia pytająco spojrzała na Leona, który wznosząc dłoń do toastu oznajmił:
– Jedziemy na kanikuły, we trójkę! Do wód albo w góry. Coś się wymyśli.
– Co wam do łbów strzeliło?
– Po wczorajszej robocie powinniśmy zmienić wozduch, niezdrowo będzie teraz w Staszowie. Trafiliśmy ładny sarmak i trochę szmoktu. Hinty będą żarem cztały, jak zwykle wpadnie trochę drobnicy i frajerów. Zabalujemy, póki smrodek nie przejdzie. Wchodzisz w to dziewczyno?
– Nie mam się w co ubrać – wypaliła bez zastanowienia Grażynka – porozmawiamy, gdy skompletuję łachy.
– Jeszcze w tym roku? – spytał Maniuś z miną niewiniątka.
– Ty możesz wyglądać jak ubogi w sraczu – odparła Motylek, spoglądając na niego wyniośle. – Damie nie wypada. Wśród ludzi będziemy się obracali, nie po knajackich kirzanach i melinach paserów. Przynajmniej taką mam nadzieję? – spojrzała pytająco na Leona, który powiedział:
– Rozumiem, że szanpani wybiera się ze starymi druhami? To spotkamy się za parę dni, gdy załatwię lewe flepy. Dajesz Grazia blat?
Motylek wstała od stołu i przybiła dłoń Leonowi. Maniek przyklepał sztamę. Wypili na toast.
– To co? – spytał ucieszony Maniuś, łapiąc za butelkę. – Oblejemy spółkę?
– Chyba cię Jehowa opuścił kirusie. – Grażyna wstrząsnęła się z obrzydzeniem. – Więcej do wódki z wami nie siądę. Idę się pakować. Da wstrieczi moczymordy. Wiecie, gdzie mnie szukać.
Leon zatrzymał się przed niewielkim domkiem na Opatowskiej ulicy. Biało niebieski emaliowany szyld głosił dumnie wszem i wobec:
HANDEL DROGERYJNY
Towary apteczne, mydła, smarowidła.
Świece, farby, lakiery.
Wszelkie lekarstwa weterynaryjne.
Takoż i artykuły do użytku domowego.
Z szacunkiem poleca aptekarz Sulisz Juliusz.
Sulisz był szanowanym drogistą w Staszowie. Niski, łysiejący blondyn z nieodłącznym cwikierem królował wśród pomad, past i mastyksów. Tylko nieliczni wiedzieli o drugim obliczu aptekarza – poważany przez mieszkańców pan Julian był fałszerzem. Na tyłach drogerii miał niewielki warsztacik. Z pod jego ręki wychodziły najlepsze w guberni dokumenty, akta sądowe i wszelkiej maści pisma. Dzięki perfekcyjnie wykonanym stemplom i doskonałym szablonom nikt nie był w stanie podważyć ich proweniencji.
Tabakiera rozejrzał się ukradkiem po ulicy. Grupka starozakonnych dobijała geszeftu, machając na wszystkie strony rękami, gromadka dzieciaków rzucała kamienie do kałuży pozostałej po niedawnej ulewie. Od strony rynku, niepewnym krokiem człapał w kierunku nieodległej kirzany jakiś pijaczyna.
Leon zdecydowanym ruchem pchnął drzwi sklepu i wkroczył do pachnącego terpentyną i ziołami wnętrza. Przywitał go czysty dźwięk dzwonka zawieszonego na sprężynie i badawcze spojrzenie Sulisza. Na widok blatnego drogista odłożył solidną kopyść, którą ucierał podejrzanie waniającą maść.
– Witam kwiat doliniarstwa, cóż to cię do mnie przygnało przyjacielu? – spytał cichym głosem.
– Specyfik na mendy potrzebuję – rzekł poważnie Leon.
– W takim razie zapraszam na zaplecze. – Fałszerz gestem dłoni wskazał drzwi za kontuarem. Gdy Leoś zniknął na tyłach, Sulisz zakluczył drzwi i wywiesił na szybie tabliczkę z napisem INWENTURA.
– Co ma być? – spytał rzeczowo, gdy zasiedli przy kieliszku alaszu.
– Lewe flepy. Fałszywki na podróż. Dla trzech osób. – Niespiesznie referował Tabakiera. Co i raz z lubością przykładał do ust kieliszek z aromatyczną kminkówką i pociągał malutki łyk. – To ma być prima robota. Papiery dla małżeństwa i powiedzmy… szwagra. Nazwiska muszą się zgadzać. Zamierzam zabrać rodzinę na letnisko.
– Do Kongresówki czy gdzieś dalej? – dociekał Sulisz.
– Po prawdzie, przydały by się naprawdę mocne bumagi. Jest możliwość, że musimy zmienić powietrze na kilka wojtków. Czort wie, gdzie rzuci nas los.
– Kolektor? – Bardziej stwierdził niż spytał Sulisz.
– Tisze jedziesz, dalsze budiesz – odparł karmannik i wzruszył ramionami, rozglądając się po pomieszczeniu.
– Smrodek na mieście niezgorszy ktoś – Fałszerz z kpiącym uśmiechem przeciągnął ostatnie słowo – narobił. Lojzyk Meszuge i Caban na posterunku wylądowali. Hinty zgarnęły ich za nazwisko. Podobno śledczy aż z Radomia ma do nich przyjechać.
– Co ty powiesz – Leon ze zdumieniem uniósł brwi. – Ale ktoś narozrabiał. Coś jeszcze słyszałeś? Ale z pewnego źródła, nie interesują mnie knajpiane bajędy.
– Przodownik Patrzałek rano był u mnie w interesie. Kamfory do ucha potrzebował. Od słowa do słowa i wiem, że ponoć jakąś kobietę podejrzewają o współudział.
Na twarzy Tabakiery nie drgnął nawet najmniejszy mięsień.
– To ciekawe – stwierdził, podsuwając pustą stopkę. – To na kiedy będziesz miał dla mnie fałszywki?
– Przyjdź, powiedzmy, za tydzień. – Fałszerz ostrożnie ważył słowa.
Leon pokręcił głową.
– Najpóźniej pojutrze muszę mieć papiery – oświadczył stanowczo.
– To będzie drogo kosztowało.
– Dostaniesz w rozliczeniu stemple i urzędowe glejty.
Suliszowi zaświeciły się oczy, nie był w stanie ukryć radości z takiego przebiegu sprawy. Polał dwa kieliszki alaszu, zatarł z zadowoleniem ręce i oświadczył:
– Przepijmy na fart. Bądź u mnie w piątek po sumie. Papiery będą gotowe.
– Do piątku. – Leoś z przyjemnością wychylił mocną wódkę. – I nie nawal, ufam ci.
Po wyjściu z drogerii Tabakiera udał się szybkim krokiem do knajpy Wójcika, mając nadzieję spotkać tam Grażynę. Wprawnym okiem dostrzegł kilku tajniaków włóczących się wśród wozów i straganów rozłożonego na rynku targu. Jakby mniej było też andrusów i wszelkiej proweniencji łaziorów i cwaniaków.
– Z fartem Wójt, polej kropelkę lepszego. – Przywitał królującego za szynkwasem tęgiego restauratora. – Co to za pomorek? – Wskazał głową na pustawą salę.
Szynkarz wzruszył bez zainteresowania ramionami. Uniósł lekko brwi, wskazując nieznacznie na nieznajomego sączącego piwo przy stoliku.
– Ładna pogoda, to wiara chleje na łące. Przy upustach na Czarnej tłum jak w Boże Ciało. Jak się skiepści, przyjdą do mnie.
– Motylki też tam latają? – spytał niefrasobliwie Leon.
Zdumiony Wójcik spojrzał podejrzliwie na karmannika. Tabakiera spojrzeniem zimnym niczym sopel lodu wpatrywał się w Wójcika. Podniósł stopkę wódki. Po kieliszku pozostał mokry, okrągły ślad. Leon jednym chaustem opróżnił szkło i przyłożył rękę z kieliszkiem do ust. Pod takim prowizorycznym parawanem palcem drugiej ręki roztarł wodę na bufecie, tworząc koślawy napis ZEKS.
– Ostra suka – oznajmił ze znawstwem, odstawiając kieliszek. – To co z tymi baboczkami?
– Jak jakie spotkam, to im powiem. – Karczmarz na znak, że zrozumiał, delikatnie skinął głową. Starł nie pierwszej świeżości ścierą napis z lady i dodał dobrotliwie. – Idź stąd kirusie, bo widzę że pierwsze słońce ci szkodzi.
– Jak dla ciebie parzygnacie to panie kirusie! – Tabakiera zatoczył się w stronę drzwi.
Wyszedł na rynek i szybkim, zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku Rytwian.
Opis zdjęcia.
Fotografia czarno biała, wykonana na przełomie XIX i XX wieku. Przedstawia elegancką parę znajdującą się na deptaku. Mężczyzna ubrany w surdut i cylinder stoi u boku kobiety w długiej, wciętej w talii sukni. Dopełnieniem stroju damy jest kapelusz z gustowny piórem. Na drugim planie znajduje się równie elegancko ubrany gentleman.

Dodaj komentarz